Mam 30 lat i jestem rasową kobietą. Znacie temat, taką należącą do gangu Guccich, która w butach Louboutina z przenikliwym stukotem przechadza się o 8 rano po wielkich korytarzach korporacji X na jednej z warszawskich dzielnic. Od kiedy 5 lat temu przyłapałam mojego ex na pieszczotach ze swoją sekretarką, w dobie męskiego patriarchatu nic mnie już nie zdziwi. Zostawił mnie samą, z rozmazanym tuszem do rzęs i wyrwanym sercem.
Postanowiłam się tym nie przejmować i w wieku 26 lat, po rocznej niemal żałobie i głupiej tęsknocie, założyłam tindera. No i się zaczęło.
Zanim weszłam w tą jaskinię niemoralności zdecydowałam się ustalić parę zasad. Wśród nich jedną, cholernie ważną: ŻADNYCH ZASAD. Wiem, że ludzie są różni i wymagają dokładnego przeskanowania ich osobowości zanim osądzi się treść książki, dlatego postanowiłam ściągnąć apkę i nie przejmować się opisami typu only ONS, just FWB i tym podobne. Sama opisu nie miałam. Może jest to jakieś wyjaśnienie dla wszystkich sytuacji, które mnie później spotkały… Nie wiadomo.
Pierwszym typem, z którym miałam wątpliwą przyjemność porozmawiać był – wedle profilu – tajemniczy pan X, będącym CEO w jednoosobowej korporacji. Ah, już czuję smak jego Nabrzmiałego EGO w momencie doboru informacji o sobie do opisu na tindera. Ów tajemniczy pan X, uprzedzając ewentualną próbę nawiązania głębszych relacji, podaje:
MAM JUŻ KOGOŚ ALE CENIĘ SOBIE PRYWATNOŚĆ.
Dodatek zupełnie niepotrzebny, ale dziewczyny: żebyście sobie za dużo nie pomyślały!!! Słodkim okraszeniem całego opisu jego marnej osobowości, są niebagatelne notabene wymagania dla partnerki.
„KOBIETO! Masz mieć max 50 kg, masz być mądra, piękna, zgrabna, co ma dużą pupę i OGROMNE cycki. Tytuł magistra to Twoje minimum!! Na randce masz być punktualnie na czasie, jestem człowiekiem biznesu i nie mam czasu na brak szacunku. Za siebie nie płacę, bo w końcu to Ty mnie zapraszasz!”
Oczywiście wiadomo, że żadna myśląca progu okienka rozmowy z nim nie przekroczy. Oczywiście żadna poza mną.
Na swoje wytłumaczenie powiem Wam tyle, że naprawdę chciałam odreagować poprzedni, niemal 5 letni związek. Dlatego wybaczcie droczy Czytelnicy, ale ja tu zostanę. Przecież nie ocenia się książki po okładce prawda?
– Hej
– Hej
Jednak na tinderze jest inaczej.
– Napiszę Ci coś miłego. Lubisz budowanie napięcia i doprowadzanie do szaleństwa? Najpierw zacząłbym Ci całować i lizać okolice bikini coraz bliżej majtek, aż zrobiłoby Ci się gorąco… Po jakimś czasie przeszedłbym ustami na Twoje majtki i zacząć Cię lizać przez cieniutki (koniecznie koronkowy) materiał, czując ustami jak on zaczyna coraz bardziej przesiąkać, a cipka pulsuje z podniecenia… a Ty nie mogłabyś się doczekać kiedy już ściągnę majteczki i dobrze Ci wyliżę taką wilgotną i rozpaloną…
Nie chcąc się negatywnie nastawiać, odpisałam grzecznie:
– Mmm ciekawe, czy jakbyśmy serio się spotkali, to przeszedłbyś to rzeczy w taki sposób
– Hehe no oczywiście zaraz po tym, jakbyś przywitała mnie na kolanach.
Kojarzycie takie sytuacje, gdzie stoisz na przystanku i czekasz na niego, i najpierw podjeżdża BMW i Cię mija, zaraz za nim maluch i się zatrzymuje. Z niego wysiada armando w koszuli w kratę z guzikiem zapiętym przy samej szyi, krawatem w bordowo-czarny deseń i marynarce z trójkątnym kołnierzem, gdzie już z daleka do Ciebie macha i woła „hej, to ja”, a Ty za wszelką cenę próbujesz się schować za przezroczystymi szybami przystanku, bo tak bardzo nie chcesz, żeby dosięgnął Cię jego wzrok i próba nawiązania kontaktu? Ja niestety złapałam ten kontakt i poczułam głębokie zażenowanie, jak ci wszyscy ludzie na przystanku, którzy się na nas gapili.
– A potem bym wyszedł, hehe, laski tak lubią.
Naprawdę chciałam dać mu szansę. A wystarczyło napisać, że mam problem z upływami i w sumie chętnie się spotkam, bo dawno nikt mnie tam nie chciał lizać. Oto jak prosto zmienić predatora w ofiarę. Oto jak łatwo zaniżyć swoje wymagania i zacząć przygodę z tinderem od najgorszej jego strony.
Stay tuned.